Kiedy w październiku 2014r. poszły wici ,że Miasto otrzymało zaproszenie do udziału w sztafecie biegowej na forum Zadyszki nie wywołało to specjalnego poruszenia chociaż zdawałoby się ,że to całkiem interesująca propozycja. Niemniej kilka osób zadeklarowało swój akces i po kilku zawirowaniach m.in. zmiana władz w Ballan-Mire i kontuzja Margrit wszyscy chętni mogli zacząć się pakować do wyjazdu. Przed wyjazdem okazało się jeszcze ,że wygraliśmy los na loterii i możemy zacząć mówić „przed wylotem” , gdyż decydenci w mieście podjęli decyzję ,że podróż odbędziemy samolotem .Dla kilku z nas miał być to pierwszy lot i to w czasie kiedy w mediach , aż huczy od informacji o kolejnych samolotach które nie doleciały do celu . W sobotę zbiórkę wyznaczono na jakąś nieludzką godzinę - 3.30 rano pod Urzędem Miasta . Wszyscy stawili się punktualnie i po ponad godzinnej jeździe busikiem na lotnisko, odprawie i dwóch godzinach lotu znaleźliśmy się na podparyskim lotnisku Beauvais.
Na lotnisku czekał na nas przedstawiciel strony francuskiej i trasę 300km. dzielącą lotnisko od Ballan-Mire pokonaliśmy jego furgonetką. Po przyjeździe zostaliśmy sympatycznie powitani i nakarmieni , a następnie rozwieźliśmy bagaże do rodzin , które nas podejmowały i wyruszyliśmy na objazd trasy. Z okien samochodu nie wyglądało to źle , ale kiedy po południu pobiegliśmy na trening tą samą trasą okazało się ,że jest parę podbiegów i nieosłoniętych od wiatru miejsc. Po treningu prysznic i szybko do magistratu bo program napięty. Włodarze miasta oraz zaproszeni goście oficjalnie nas powitali , a następnie ugościli na sposób francuski czyli sałatki ,bagietki ,sery i oczywiście wino podawane do potraw. Nie wszystkim ta kuchnia przypadła do gustu ,ale nikt nie wybrzydzał bo atmosfera była bardzo przyjazna , a pizzeria w pobliżu. W niedzielę od rana temat był tylko jeden , czyli nasz występ w sztafecie. Jak pójdzie ,czy mocne ekipy przyjechały , a w końcu jak nasza dyspozycja po tak intensywnym dni poprzedzającym zawody. Po lekkim śniadaniu , typowo francuskim czyli bagietka , konfitury domowej roboty i kawa udaliśmy się w rejon startu by chłonąć atmosferę. Pogoda niespecjalnie nas rozpieszczała , gdyż troszkę mżyło , ale nic nie było w stanie zepsuć nam dobrego nastroju. Krzyś , który biegł na pierwszej zmianie powoli zaczął się rozgrzewać , a pozostali ustalali szczegóły związane z przekazywaniem opaski na zmianach. O godz.9.31 mer Ballan-Mire dał sygnał do startu i pierwsza zmiana ruszyła na trasę 5km. Do zmiany II przygotowywał się Paweł i został lekko zaskoczony kiedy zobaczył , że Krzysztof zbliża się do końca swojej tury. Szybko się zebrał i wystartował na swój 10-cio kilometrowy odcinek. Po nim kolejno 5km. – Robert , 10km. – Grześ i następne 5km. nasz rodzynek , a właściwie rodzynka – Monika. Na ostatnią zmianę pobiegł Daro i jak wszyscy dał z siebie wszystko co zaowocowało 32 miejscem na 230 ekip startujących w zawodach i czasem na mecie 2:56:33. Po opadnięciu emocji i wstępnej analizie doszliśmy do wniosku , że wynik podobnie jak miejsce nas satysfakcjonuje i podziękowaliśmy sobie za wspólną walkę.
Po biegu odbyło się uroczyste wręczenie nagród zwycięzcom i przy okazji znowu mogliśmy się przekonać jak życzliwie jesteśmy tu postrzegani , ponieważ ufundowano także nagrody dla najlepszej drużyny zagranicznej. Nie było by w tym nic dziwnego , gdyby nie fakt ,że byliśmy jedyną drużyną reprezentującą inną nację. Po kąpieli i krótkim odpoczynku zostaliśmy porwani na specyficzną wystawę. Oprócz eksponatów ukazujących historię regionu , znajdowały się tam też stoiska z rękodziełami , restauracja z dancingiem dla osób mocno dojrzałych , a wszystko to było zamknięte na kilku hektarach pod szkłem i żeby było śmieszniej tam ciągle uprawiano jarzyny.
W godzinach popołudniowych mieliśmy okazję przyglądnąć się jak wyglądają wybory we Francji bo akurat w merostwie wybierano władze regionu. Nasi gospodarze byli mocno zaangażowani w walkę wyborczą więc kiedy zwyciężyło ich grupowanie była podwójna okazja do świętowania.
Poniedziałek był dniem na zwiedzanie i poznawania regionu i trzeba przyznać ,że po raz kolejny strona francuska wywiązała się ze swej roli bez zarzutu. Najpierw zwiedzaliśmy piękne ogrody i zamek w Villandry. Zwłaszcza ogrody zrobiły wielkie wrażenie na uczestnikach choć jak zapewniali miejscowi teraz to nie najlepszy okres dla roślin i dopiero w pełni sezonu można cieszyć się cudnymi widokami.
Po uczcie dla ducha przyszła kolej na ciało i najpierw zwiedziliśmy piwniczkę „bractwa winiarskiego” , którego członkiem był jeden z naszych francuskich przyjaciół , a następnie pojechaliśmy na obiad do bardzo klimatycznej restauracji „ Czerwony Koń”. Po przepysznym obiedzie przenieśliśmy się do największego miasta tego regionu – Tours. Byliśmy w Pałacu Ślubów ,gdzie minęliśmy się z młodzieżą z Oświęcimia zaproszoną tam przez liceum z Tours ( jaki ten świat mały ), zwiedziliśmy piękną katedrę w Tours i powłóczyliśmy się trochę w centrum , aby wczuć się w klimat. Tours to duże ponad 100-tysięczne miasto i wielokulturowe , więc wrażenia z pobytu tam odbiegają zupełnie od spokojnego i wręcz sennego Ballan-Mire. W drodze powrotnej zajechaliśmy do zaprzyjaźnionej winnicy i mogliśmy zapoznać się z metodami produkcji wina , posmakować produktu finalnego i zaopatrzyć się w kilka butelek na drogę do domu. Gospodarze przyjęli nas bardzo miło do czego już zdążyliśmy się przyzwyczaić , poświęcili czas na oprowadzenie nas po swoich piwniczkach i na koniec obdarowali każdego butelką swojego wyrobu. Pycha. Na kwatery wróciliśmy już całkiem późno co nie przeszkodziło rodzinie u której nocowaliśmy czekać na nas z ciepłą kolacją. Oczywiście w ruch poszły translatory w komputerze i smartfonie bo przecież musieliśmy się podzielić z nimi swoimi wrażeniami. Dziś także był czas pożegnań z naszymi sympatycznymi gospodarzami , gdyż jutro z samego rana mieliśmy w planach jeszcze jeden wyjazd.
Ostatni dzień był zaplanowany na zwiedzanie Paryża . Korzystając z tego ,że lot miał być dopiero wieczorem pojechaliśmy razem z Michelem , który podjął się roli przewodnika zobaczyć Paryż w pigułce. Oczywiście zaczęliśmy od Wieży Eiffla ,bo nie można być w stolicy Francji i nie zobaczyć tego architektonicznego arcydzieła. Nie zawiedliśmy się bo całe 301 metrów metalowej konstrukcji wygląda naprawdę imponująco . Tłumy ludzi u podnóża wieży dają temu najlepsze świadectwo.
Następny przystanek Katedra Notre- Dame , a po drodze z okien busa oglądaliśmy centrum światowej stolicy mody , które raczej przypominało pchli targ. Za oknami mignął słynny Moulin Rouge ,ale niestety nie ma szans żeby zatrzymać się na dłużej. Wjeżdżamy na Pola Elizejskie i kierujemy się w kierunku Łuku Tryumfalnego – kolejny cudny widok. Tutaj udaje się zaparkować więc skwapliwie korzystamy z okazji do fotografowania. Niestety czas tak szybko mija ,że musimy zacząć przemieszczać się w stronę lotniska , aby nie było problemów z odprawą. Na lotnisku wszystko przebiegało zgodnie z planem do momentu , aż zostaliśmy odprawieni bo wtedy okazało się ,że nasz samolot jest opóźniony ok. 2 godziny i mamy z powrotem przejść do strefy z przed odprawy. Na dodatek właśnie w tej strefie ktoś zostawił swój bagaż bez opieki co skutkowało alarmem i ewakuacją części lotniska. Doliczając jeszcze zwiększenie opóźnienia do prawie trzech godzin nie można było narzekać na brak emocji. Kiedy wreszcie podstawili samolot , zaliczyliśmy jeszcze jedną odprawę i mogliśmy zacząć żegnać się z Francją .Przelot do Katowic minął bez specjalnych wrażeń , choć obsługa straszyła turbulencjami spowodowanymi przez wiatr. Drogę z Katowic do Oświęcimia pokonaliśmy czekającym na nas busem no i trzeba było się żegnać . Wszyscy orzekli , że to był naprawdę udany wyjazd i jak tylko będzie okazja to trzeba go powtórzyć .Myślę ,że takie wyjazdy dają możliwość poznania innych nacji , bo choć Francja leży w centrum Europy to jest tam naprawdę niepowtarzalny tygiel kulturowy. Ja osobiście byłem zaskoczony gościnnością i serdecznością z jaka zostaliśmy przyjęci przez stronę francuską . Francuzi mnie urzekli i będę miło wspominał całą eskapadę.